Jak karmić i nie krzywdzić?

Niejadek niejedno ma imię
31 sierpnia, 2017
Niejadek niejedno ma imię
31 sierpnia, 2017

Karmienie – interakcja pomiędzy opiekunem a dzieckiem; czynność, która dotyczy każdego człowieka i jest wstępem do samodzielnego jedzenia. To, w jaki sposób przebiega karmienie, ma ogromny wpływ na całe nasze życie, na to, co i jak jemy, w jakich ilościach, a także jak w przyszłości będziemy karmić swoje własne dzieci.

Karmienie bywa porównywane do tańca, w którym dziecko prowadzi, a rodzic podąża za nim. Jeśli dziecko robi krok do przodu lub do tyłu, rodzic również. Tylko wnikliwa obserwacja, zrozumienie, odczytywanie sygnałów, podążanie pozwala na harmonijny taniec. Tak samo jest w codziennym karmieniu. Równowaga i harmonia są podstawą do „płynnego” karmienia. Aby powyższa harmonia była zachowana, a karmienie było spójne, musimy pamiętać o kilku zasadach. Pozwolą nam one umilić porę posiłków, pozwolą zrozumieć, dlaczego pewnych zachowań należy unikać i jak karmić, by nie krzywdzić dziecka.

Bez względu na to, w jakim wieku jest dziecko, zawsze na miarę swoich możliwości komunikuje się ze swoim rodzicem. Początkowo płaczem, spojrzeniem, ruchem ciała, gestem, rytmem serca, wokalizacją, a później mową okazuje swoje zmęczenie, głód, sytość, niezadowolenie, a nawet nudę. Dlatego warto patrzeć na dziecko i od pierwszych chwil starać się je zrozumieć.

Żołądek małego dziecka jest wielkości jego piąstki, dlatego nie zawsze dwie butle mleka pod rząd lub pełna miska zupy to porcje odpowiednie dla małego dziecka. I chociaż jest ono zbyt małe, by wiedzieć, jakie są racjonalne porcje żywieniowe dla dziecka w swoim wieku, to jednak odczuwa sytość i dlatego właśnie czasami odwraca głowę, zaciska zęby, odpycha rodzica rękę trzymającą łyżkę lub widelec, płacze lub najzwyczajniej w świecie mówi „nie”.

Tymczasem wielu rodziców nie przyjmuje do wiadomości, że ich dziecko mogło najeść się tylko połową przygotowanej porcji i zachęca: „Jeszcze jedna łyżka za mamusię” „Popatrz leci samolot”, „Jak zjesz ładnie, to się pobawimy”. Jeśli zwykłe zachęty nie wystarczą, rodzice sięgają po dystraktory w postaci zabawek, książek, tabletów i telefonów, a kiedy i ta broń okazuje się mało skuteczna, zaczyna się groźba, karmienie na siłę, a czasami nawet kara.

W zależności od temperamentu dziecka, wojna przy stole kończy się różnie. Niestety zjadanie wszystkiego do końca, bo nie wypada zostawić, bo przecież dzieci w innych krajach głodują – daje nam bardzo smutny efekt. Niemożność rozumienia i poprawnego odczytywania sygnałów wysyłanych nam przez własne ciało. Dorosłe osoby, które w dzieciństwie były karmione na siłę, przyznają, że mają z tym ogromny problem. Co więcej, wpajana przez lata zasada, że nic nie może się zmarnować, również z nimi została i nawet po latach, mimo wiedzy, że nie należy tak robić, osoby te potrafią dojeść obiad po własnych dzieciach, by talerz był pusty…

Dystraktory tak naprawdę są wszędzie, im bardziej zakazane, tym bardziej skuteczne. Jak za sprawą magicznej różdżki, sprawiają, że dzieci szeroko otwierają buzię i nieważne, czy na łyżce jest warzywo czy ryba, przyjmują ze spokojem to, co podaje im rodzic. Dystraktory sprawiają tez, że dzieci nie uciekają od stołu, nie zrzucają miseczek, nie rozlewają i zjadają wszystko do samego końca. Ale… w ten właśnie sposób dzieci nie przywiązują zupełnie wagi do jedzenia. Nie patrzą na jedzenie, nie delektują się smakiem i zapachem pokarmu, nie czują też tego, co mówi ich ciało: „jeszcze jesteś głodny” lub „stop, mam dość, zjadłeś za wiele”.

Niestety w pewnym momencie dystraktor przestaje być skuteczny i rodzic szuka innej tajne broni, która będzie równie skuteczna. To wszystko sprawia, że zaburza się rytm posiłku, rodzina przestaje spędzać ze sobą czas, zanikają rozmowy przy stole, zaczynamy coraz słabiej siebie znać, jedzenie przestaje być natomiast przyjemnością, a staje się obowiązkiem, odbębnionym w ogromnym pośpiechu.

Krytyka i ocena dziecka przez pryzmat ilości zjedzonego pokarmu bywa również krzywdząca. Oklaski, nagrody pokazują dziecku, jak ważne dla rodzica jest to, czy zjadło i w jakiej ilości. Jedzenie jest więc narzędziem kontroli, bo dzieci są doskonałymi obserwatorami i widzą, jak silną mają broń, kiedy odmówią lub zjedzą to, co przygotował rodzic.

Słodycze, każdy rodzic wie, że są złe. Powodują otyłość, próchnicę, bóle brzucha, wpływają na zachowanie dziecka i ogólnie nie są zdrowe. Mimo wszystko się pojawiają, czasami jako element niedzielnego deseru, okazjonalnie na święta, nierzadko jednak bywają nagrodą. Nagrodą za zjedzony obiad, wynagrodzeniem czasu, który dziecko musi spędzić samotnie czy z nianią lub sposobem na docenienie postępów w nauce. Bywa i tak, że słodycze zastępują miłość i uwagę, a to krótka droga to zaburzeń odżywiania, które mogą pojawić się w przyszłości. Czy zatem całkowicie wyeliminować je z diety dziecka? Pewnie nie, jednak nie dopuszczajmy, by zastępowały miłość, stawały się codziennym rytuałem lub kartą przetargową w codziennych pojedynkach.

Jak zatem karmić i nie krzywdzić, a może i nie psuć? To proste, patrzeć na dziecko, widzieć w nim człowieka, który czuje, mówi i pokazuje, który – tak jak my – czasami może mieć ochotę tylko na małą porcję zupy, który też może mieć swoje ulubione dania, który nie musi jeść co chwilę tylko dlatego, że nam się wydaje, że na pewno jest głodny. Patrzeć i widzieć. Nie dopuszczać, by posiłkom towarzyszyły łzy i kłótnie, bo posiłek to przyjemność oraz czas w gronie bliskich. A tradycja spożywania posiłków w gronie rodziny niestety odchodzi do lamusa.

AUTOR Marta Baj Lieder

Artykuł ukazał się na łamach portalu dzielnicarodzica.pl